Piero della Francesca niewiele bardziej faworyzuje ludzi od kamieni. Wlewa w nich może ciut więcej nieobecności i trochę rumieńców. W porównaniu z nimi architektura tła jawi się prawie jako przyjazna i kwitnąca. Dolina rozet świerszczami gra, a z jaja wkrótce wykluje się życie.
A może? Może wzrok mnie myli? Może uczestnicy malarskich wydarzeń z trudem powstrzymują śmiech?
Mówią, że kiedy Piero maluje stroi niezwykłe miny i sypie dowcipami z pachnącego olejem z lnu rękawa.
Być może za chwilę ziemia znów się zatrzęsie. Sejsmolodzy powiedzą zapewne, że to z powodu niecierpliwości płyt tektonicznych.
Ktoś może dostrzeże w tym złowrogi omen.
Pozostali domyślą się, że goście Piera nie mogli już dłużej utrzymać śmiechu za zębami. I na nic prośby Maryi, bo dzieciątko śpi.
Śmieje się i dobry Piero. Do tajemnic perspektywy dodaje miarę dystansu. Do samego siebie.