Od jakiegoś czasu w opuszczonej fabryce nie gasną światła.
Brama i drzwi otwarte.
Zaglądam do środka.
Strażnik: drzemie jeszcze zimowo.
Na pieszczoty łasy pies: wyspany już i merda.
Hala: w liście cała. Rysowane, nachlapane, wycinane.
– To dopiero szkice – szepcze ktoś wyraźnie zawstydzony moją obecnością:
– Do sprawdzenia pozostało wiele parametrów.
Szelestność. Cieniotwórczość. Wiatrolotność. Niepowtarzalność. Piękno.
– Piękno – powtarzam chcąc zapamiętać szczegóły.
– Już niedługo rozwiesimy je na mieście. I na puszczy. Ech! Pięknie będzie! –
zawstydzony Liśćmistrz wyraźnie przeszedł w stan rozmarzenia:
– Zakochani wyjdą z szafy.