Na początku było zauważenie. Tato zauważył mamę. Potem już wszystko potoczyło się z biegiem planet. Ani za wolno ani za szybko. Nie bardzo lubiłem spać, za to baśni słuchać bardzo. Mama wyszywała koty w butach i łaty na kolanach. Ot, trudno się biega w drewniakach. Tato godził się na rysowanie kredkami po ścianach. Trzy dni je później drapał. Były wyprawy z braćmi po patyki do lasu i chodzenie po drzewach. Były też drewniane miasta z klocków i ręcznie robione kartki u pradziadka Antoniego. Było dużo miłości i mądrych nauczycieli. Był śmiech i łzy, i zagubienia, ot, cały ten widzialny stragan zadziwień. I jakoś trzeba mi było o nim opowiedzieć. W szelestnych zeszytach. Potem, bezszelestnie, tu. Mam nadzieję, że coś się tu do Ciebie cicho uśmiechnie. Tego właśnie Ci życzę, Wojciech Węgrzyński Ps. A jeśli ciekawią Cię też moje historie opowiadanie pędzlem, to znajdziesz je tu.