Długo nie mieliśmy telefonu. W mojej pamięci zapisało się, że na przyznanie numeru czekało się wtedy 12 lat. My czekaliśmy 6, początkiem lat 90tych. I znów nie wiem, czy to na pewno było 6 lat.
To zabawne, że pamięć jest tak rozbrykanym narzędziem i mimo tego, przy całej rozwadze z jaką podchodzę do życia, tak często buduję na niej moją dzisiejszość. I pojutrzejszość.
Pamiętam, że telefon był u dziadków, taki jasnoszarozielony, z obrotową tarczą, na której wykręcało się numery. Na wakacjach czasem rodzice dzwonili do nas. Nie wiem czy z poczty, budki telefonicznej, czy pracy. Słuchawka przy uchu sprawiała, że nagle znikały z mojej głowy wszystkie historie warte opowiedzenia. I bardzo dziwiłem się dorosłym, że tak mogą do niej mówić i mówić.
Pamiętam też jak tato pracował za granicą. Biegaliśmy piętro wyżej do sąsiadów, kiedy dzwonił. Staliśmy u nich w przedpokoju i próbowaliśmy opowiadać o tym, że jest dla nas ważny. Rodzice mówili sobie: Ik hou van jou – kocham cię, po holendersku, tak by przynajmniej ta część rozmowy pozostała nieprzedpokojowa.
Długo po tym, jak osobiste telefony stały się powszechne, ja swojego ciągle nie miałem. Aż w końcu bezgraniczna wyrozumiałość moich bliskich dotarła do granic cierpliwości. Dostałem telefon. Jeszcze wiele miesięcy utrzymywałem ten fakt w sekrecie, nie rozdając swojego numeru.
Rozmowy telefoniczne ciągle sprawiają, że z mojej głowy znika większość historii wartych opowiedzenia. Na szczęście, jakiś czas temu odkryłem, że w rozmowie na dwie słuchawki pomaga mi rysowanie. Słucham i rysuję. I czasem powstają z tego różne histwory. Jak ten.